Grupa
Marlena de Blasi, Tysiąc dni w Toskanii
Marlena de Blasi
Tysiąc dni w Toskanii
Recenzje książek kulinarnych

Włoska przygoda Marleny de Blasi zaczęła się od Wenecji, w której poznała miłość swojego życia. Wraz z Fernandem przeżyli tam piękne dni. Ona, ekscentryczna cudzoziemka, odkrywała uroki miasta na wodzie, poznawała kulturę, kuchnię i mentalność wenecjan. Ale przyszedł czas na zmianę.

 

Po tysiącu dniach w Wenecji przyszedł czas na tysiąc dni w Toskanii. Przenoszą się tam, by poznać inny fragment pięknej i zmysłowej Italii. Choć na początku autorka wcale nie chce opuszczać Wenecji, wkrótce odda się pasji odkrywania toskańskiej ziemi. I oczywiście kuchni. Podtytuł tej książki „Życie pachnące rozmarynem” nie zostawia nas w niepewności, będzie tu pachniało i smakowało. I tak rzeczywiście jest.

 

Dla tej opowieści ważne jest, że Marlena de Blasi nie jest kimś przypadkowym, kto dopiero uczy się gotować i zachwyca ją każda uwaga dotycząca kuchni. To dziennikarka specjalizująca się w tematyce kulinarnej, krytyk kulinarny, osoba wystarczająco kompetentna, by można jej było zaufać. Dzięki temu ta opowieść, na pierwszy rzut oka podobna do wielu innych, jest wiarygodna. I choć jest w niej miejsce na dość typowe zachwycanie się Toskanią, pejzażami i ludźmi, to przez cała tę opowieść przewija się prawdziwa kuchni. Każdy opis wcześniej czy później zahaczy o toskański chleb, oliwę czy festę.

Interesujące, dość orzeźwiające w tej opowieści jest pierwsze spotkanie z Toskanią, wcale nie pełne zachwytu i nieustającego uwielbienia. Po pełnej miłości Wenecji Toskania zdaje się nie wytrzymywać porównania, jest blada, cicha, nijaka. Brak jej szumu wody, weneckich kolorów, łóżko jest niewygodne, łazienka brzydka. Trzeba dłuższej chwili, by Wenecja odpłynęła i zwolniła miejsce w emocjach Marleny i Fernanda. Codzienność przynosi toskańskie smaki i z wolna zaczyna przejmować kontrolę nad życiem przybyszów, uwodzi ich swoją prostotą, magią, radością. Pojawiają się pierwsze dania zjedzone u przyjaciół, pierwsze dania samodzielnie przygotowane z miejscowych składników. Można żyć. Da się żyć. Całkiem dobre jest to tutejsze życie.

 

Irytujące jest w tej książce nieustanne wplatanie włoskich słów, zwrotów, całych zdań. Służyć to ma wprowadzeniu włoskiego klimatu, ale jeśli ktoś nie zna języka, może być niepotrzebną przeszkodą. Bo choć autorka wyjaśnia, co miała na myśli, pisząc coś po włosku, to chwilami wszystko to staje się przegadane, mało czytelne. To rozwiązanie pojawia się w wielu książkach tego typu, tu jednak odczułam pewien nadmiar.

 

Spójrzmy na potrawy. Pełne aromatu i smaku, włoskie do szpiku kości. Na początek smażone kwiaty cukinii, jakże szkoda, że w Polsce trudno o ten cudownie delikatny składnik włoskiej diety. Potem wiśnie w zalewie, chlebowy placek toskański, kurczak z warzywami, kiełbaski zapiekane z winogronami, duszona wieprzowina o smaku dziczyzny, ciasto z mąki kasztanowej, bruschetta. A pomiędzy nimi setki informacji o potrawach i smakach, wskazówki dotyczące składników i sposobów jedzenia, kuchenne odkrycia i radości. Kulinarny reflektor na Toskanię. 

Marlena de Blasi, Tysiąc dni w Toskanii

OCEŃ WPIS

5.0
liczba głosów: 0
BRAK WPISÓW

DODAJ KOMENTARZ